środa, 14 sierpnia 2013
22. Umarł król, niech żyje król.
Poranek jak każdy inny, w powietrzu wyczuć można było swoistą świeżość. Wypiłem kawę na balkonie, później prysznic i poszedłem do pracy. Bawiąc się długopisem znużony słuchałem pacjentów. Czas dłużył mi się z minuty na minutę. Mój staromodny zegar w gabinecie wybił piątą i czas było kończyć. Poszedłem na spóźniony lunch, potem wróciłem do domu. Zmęczony prozaicznym życiem rzuciłem neseser w kąt, poluzowałem krawat i rozsiadłem się w fotelu. Cały czas myślałem o Julii, jej twarz nie schodziła mi sprzed oczu. Postanowiłem pojechać w okolicę jej miejsca zamieszkania i tam na nią poczekać. Tak też zrobiłem, czekałem jakieś dwadzieścia minut, to nie wiele. Nagle ją zobaczyłem, piękna jak zawsze. Serce zabiło mi mocniej, miałem nadzieję tylko że mnie pamięta. Podszedłem i rzuciłem spontaniczne "cześć". Z początku nie kojarzyła o co chodzi ale po kilku sekundach mnie poznała. Delikatny uśmiech zagościł na jaj twarzy. Zapytała co tu robię. Odpowiedziałem że mieszkamy w tym samym mieście i że jestem na zakupach. Gawędziliśmy kilkanaście minut o tym jak to teraz żyjemy, kto gdzie pracuje i inne głupoty. Długo nie myśląc zaproponowałem kawę i wspólne powspominanie starych czasów. Odmówiła mówiąc że to co było już nie wróci, dodała że poza tym szuka swojego chłopaka który nie wrócił w nocy do domu. Odpowiedziałem że to straszne udając przejęcie i powiedziałem że muszę już iść. Ogarnęła mnie żałość, miałem ochotę coś zniszczyć! Kochałem ją a ona tak szybko mnie spławiła. Wiedziałem że nie będzie łatwo, nie oczekiwałem cudów ale czułem się zwiedziony. Postanowiłem wyżyć się w jedyny znany mi skuteczny sposób. Pojechałem się przebrać w luźniejsze ciuchy, wziąłem siekierę wsiadłem w samochód i odjechałem. Pojechałem na drogę prowadzącą do pobliskiego miasta licząc że na trasie ktoś się nawinie. Nie myliłem się, jakaś przydrożna kurwa stała na samym początku trasy. Założyłem okulary przeciwsłoneczne i gestem dałem jej znak że dam jej zarobić. Wsiadła do samochodu i bez słowa zaczęła rozpinać mi rozporek. Zastopowałem jej mówiąc żeby zaczekała aż się zatrzymamy. Skręciłem w leśną drogę i zacząłem się rozglądać za odpowiednim miejsce. Jakieś dwa kilometry dalej była polana, wręcz idealna. Kazałem jej wysiać i oznajmiłem że idę do bagażnika po koc. Wziąłem siekierę i uderzyłem ją obuchem w głowę. Padłą na ziemie a jej twarz pokryła się purpurą krwi. Zacząłem bez opamiętania masakrować jej ciało. Cios za ciosem. Kiedy została tylko kupa dobrze zmielonego mięsa na trawie zdałem sobie sprawę że anie trochę mi nie ulżyło. Wrzuciłem resztki w krzaki a plamę krwi zasypałem paskiem. Pojechałem wziąć prysznic uderzyłem do klubu Wild. Upodliłem się niesamowicie, przepuściłem prawie dwa tysiące. Ledwo stojąc na nogach kupiłem dwa sześciopaki w sklepie i poszedłem do domu. Napisałem sekretarce sms-a że jutro mam wolne i otworzyłem sobie piwo. Fajka za fajką, rzewnie płacząc piłem piwo. Po trzecim odpadłem. Zasnąłem w opakowaniu, nie miałem nawet siły zdjąć marynarki.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz