niedziela, 5 maja 2013

4.Apetyt rośnie w miarę jedzenia.

Sobotni poranek. Dochodzi jedenasta. Wstałem wypoczęty,nastawiłem ekspres na kawę i poszedłem do łazienki. Nie miałem wyrzutów sumienia. W lustrze nie widziałem bestii,potwora,raczej władcę,przez chwilę czułem się jak Bóg. Z samozachwytu wyrwał mnie dźwięk ekspresu. Wziąłem kawę,papierosy ze kuchennego blatu i wyszedłem na balkon. Pomimo jego niewielkich rozmiarów miałem tak wygodne krzesło i mały stolik. Usiadłem,odpaliłem papierosa i pogrążyłem się w retrospekcji wczorajszego dnia. Uśmiech nie znikał z mojej twarzy. Czułem niedosyt,chciałem jeszcze. Zacząłem planować dzisiejszy dzień. Za wszelką ceną chciałem dziś znów to zrobić. Dopiłem szybko kawę. Wziąłem prysznic i wyszedłem. Poszedłem do sklepu ogrodniczego,tam kupiłem sekator oraz kilka metrów mocnego szczura. Następnie zahaczyłem o sklep narzędziowy,tak kupiłem taśmę i szlifierkę kontową. Zaniosłem zakupy do domu. Zjadłem resztę spaghetti z wczoraj i zacząłem szykować się do klubu. Miałem świetny plan. Kilka minut po piątej byłem już gotowy. Było za wcześnie na clubbing,więc przygotowałem wszystko w domu. Schowałem zakupy do szafy. Nagle przypomniałem sobie,że mój dywan został wczoraj zniszczony wraz z zwłokami. Miałem jeszcze czas więc postanowiłem kupić następny. Wybrałem stylowy biały dywan. W drodze powrotnej kupiłem jeszcze duże,czarne,plastikowe worki,chyba nie muszę tłumaczyć w jakim celu. Wniosłem dywan na górę. Rozłożyłem go w miejsce starego. Pasował idealnie. Na zegarku była już dwudziesta siedem,czas więc było ruszać. Wyszedłem z domu,po chwili odpaliłem papierosa i znów przecinałem te same ulice. Ta sama stacja metra. I ten sam klub. Ku mojemu zdziwieniu przy barze siedziała dziewczyna,z którą ostatnim razem miałem przyjemną sytuację. Podszedłem do niej,przywitałem się i zapytałem czy mogę się przysiąść. Zgodziła się,wyraźnie była zadowolona z ponownego spotkanie. Zamówiłem sobie to co zawsze,ona miała dziś ochotę na Martini Code. Na imię miała Jill. Miała śliczne zielone oczy. Cały wieczór zastanawiało mnie jak one smakują. Kiedy już wysączyliśmy kilka drinków,ona zaproponowała powtórkę z naszego ostatniego spotkania. Chodźmy do mnie powiedziałem,a ona słodko się uśmiechając kiwnęła głową. Zgodziła się. Wszystko szło zgodnie z planem. Pod drodze do mnie wszedłem do sklepu. Kupiłem kilka paczek papierosów i Jacka Danielsa. Otwarłem drzwi i z uśmiechem powiedziałem "Zapraszam do środka,panie przodem". Kiedy tylko przekroczyła próg domu uderzyłem energicznie butelką w tył głowy mojego gościa. Padła na ziemię. Zamknąłem drzwi i zacząłem zabawę. Związałem ją starannie. Zakleiłem usta taśmą i czekałem aż się przebudzi. W końcu powoli otwarła oczy.Szamotała się,próbowała się uwolnić ale to na nic. Z szyderczym uśmiechem zapytałem " chcesz umrzeć szybko czy powoli?". Karmiłem się przerażenie które miała w oczach. Podniecało mnie to. Długo nie zwlekając poszedłem po szlifierkę. Zacząłem otwierać jej czaszkę przy tym ciesząc się jak dziecko z prezentu. Sprawiało mi to przyjemność nie do opisania. Kiedy już spiłowałem czaszkę wokół,zdjąłem odciętą część i ujrzałem mózg. Wyglądał pysznie. Od razu wziąłem się do jedzenia. Nie robiłem tego jak zwierze. Odkroiłem kawałek,położyłem na talerz,usiadłem do stołu u przy pomocy sztućców spożywałem kolację. Kiedy już zjadłem cały płat czołowy stwierdziłem że czas na deser. Jej piękne zielone oczy wołały mnie z jej martwego ciała. Poszedłem po łyżkę. Tym razem zrobiłem to delikatnie. Ostrożnie wyjąłem je oczodołów. Smakowały wybornie. Pogrążyłem się w ekstazie. Byłem tak bardzo szczęśliwy jak nigdy dotąd.Puściłem płytę z muzyką Mozzarta i upajałem się tą chwilą. Niestety nic nie trwa wiecznie. Wziąłem sztylet. Obciąłem jej obie piesi i włożyłem do lodówki,w sam raz na niedzielny obiad.Resztę zapakowałem do worka i postawiłem przy drzwiach,ogarnąłem cały bałagan,umyłem podłogę,zmyłem naczynia,wyczyściłem narzędzia. Wziąłem worek na plecy i wyszedłem,gdy wkładałem zwłoki do bagażnika przyszedł ciekawski sąsiad. Zapytał co u mnie i co mam w tym worku. Poczęstowałem go papierosem i oznajmiłem że mam tam stare papiery i wywożę je do biura. Byłem opanowany i spokojny. Mężczyzna uwierzył mi w każde słowo,dopaliłem fajkę i odjechałem. Zwłoki wywiozłem tam gdzie wczoraj. Do domu wróciłem przed drugą. Wziąłem prysznic i napiłem się whisky. Siedziałem zadufany w sobie,śmiejąc się na głos. To ja byłem panem życia i śmierci. Od tamtego dnia to ja rozdawałem kart. Przynajmniej takie miałem wrażenie.Zasnąłem dość szybko,pewnie przez alkohol...

2 komentarze:

  1. To jest popierdolone,ale fajne..SKAD TY BIERZESZ TAKIE POMYSLY.Biedna laska.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zmień kolor na czerwony od tego bolą oczy !

    OdpowiedzUsuń